Londyński prysznic. Pada, nie pada, leje, nie leje, pada, mży, pada grad,
nie pada, pada,....,itd. itp. i tak upłynął nam cały dzień. Zakupy na obiad robiliśmy dwie godziny- skacząc pomiędzy kałużami i chowając się w
sklepach pomiędzy kolejnymi ścianami deszczu. Pierwszy dzień prawdziwej angielskiej pogody zaliczony!
Przyznam, że szczególnie nie cierpieliśmy z powodu złej aury. Przynajmniej nie mieliśmy wyrzutów sumienia i spokojnie mogliśmy leniuchować. Był czas na eksperymenty kulinarne i groszek zielony (wszędzie go wciskają - do ryby, do mięsa, do hamburgerów) i tartę custard w moim wykonaniu, sprzątanie, film i małe świętowanie:) Tak się złożyło, że dzisiaj- 25.08 upłynął rok od momentu, kiedy GG uratował od przykrej schroniskowej egzystencji i przyniósł Lady. Małe, zabiedzone i zarobaczone futro. Czarne futro. Warte 10 euro. GG zapomniał, że za zwierzaka płaci się symbolicznie - koszt zainwestowanych szczepień, a że miał przy sobie tylko euro- to już na samym starcie trzeba było w futro porządnie zainwestować.
Jak mawia porzekadło: "czasie deszczu dzieci się nudzą".... poniosła nas fantazja. Zapewniam jednak, iż żadne zwierzę dzisiaj nie ucierpiało.
Poniżej jeszcze mała retrospekcja, jak futro nabierało ciałka:)
Królowa jest tylko jedna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz