niedziela, 27 stycznia 2013

SUPERurodziny

Kolejne urodziny za nami. I tylko ten fakt był w stanie zmobilizować mnie dzisiaj do pisania:P Od tygodnia, z dnia na dzień czułam się gorzej, aż we czwartek poległam. Temperatura, gardło i takie tam inne. Dlatego też na blogu tak pusto, nie mam siły ślęczeć przed komputerem. 

GG i Jego URODZINY ! Niestety bez zeszłorocznej pompy i gości. Zjedliśmy pyszny obiadek i spędziliśmy wieczór w bardzo dobrych humorach. Po kolejnych przygodach kulinarnych GG z wołowiną, orzekliśmy, że mięsko to smakuje nam najlepiej w postaci burgerów! Niestety, jesteśmy maniakalnymi wieprzowinożercami! Po obiadku- ciacho, które zabrało mi trzy godziny z niedzieli. Solenizant nie byle jaki, to i tort musiał być ponadprzeciętny. Wciąż mam niebieski język:)
W przypływie głupawki zapomnieliśmy oglądnąć pierwszy odcinek najnowszej serii Top Gear! Co GG do teraz mi wypomina... No cóż. Starość rządzi się swoimi prawami:) Wszystkiego najlepsiejszego Kochanie!


Jakby ktoś szukał oryginalnego imienia dla dziecka, polecam starosłowiańskie Bąd. My name is Bąd. Pod wpływem artykułu na jednym ze znanych portali wygrzebałam w necie ten rarytas:)








wtorek, 22 stycznia 2013

Topniejąca zima

Dzisiaj tak szybciutko. Śnieg stopniał już z trawników i drzew. Udało nam się jednak trochę nim nacieszyć w niedzielę - niespodziewanie padał caaaaaały dzień i pomimo braku mrozu utrzymał się do wieczora. Heathrow sparaliżowane, sanki ze sklepów wyprzedane, Londyńczycy oszaleliby gdyby dopadło ich wrocławskie minus dziesięć:P
Dzisiaj wciąż chłodno (plus trzy:P), wilgotno i wietrznie.
Skoro nie możemy mieć tutaj prawdziwej zimy, to czekamy z Lady na wiosnę!




W sklepach pełno żonkili:)



sobota, 19 stycznia 2013

Walczymy z mrozem

Nie mam pojęcia czemu się tak dzieje... jak tylko zrobi się ciut zimniej, wyciągamy "ciężki" sprzęt i zaczynamy szaleć w kuchni:P
Nie ma u nas mocnego mrozu, nie ma w ogóle mrozu, śniegu już też nie. Wczoraj padał przez cały dzień, ale i tak pod wieczór ulice były czarne, a tylko trawniki i skwery pokryte wciąż białym puchem. Młodzi i starzy rzucali się śnieżkami, a dzieci robiły orzełki na parkingu. I skończy się to dobre w nocy. Wytopiły się resztki. 
Jednakże sam widok śniegu, wielki raban w mediach z powodu "arktycznych mrozów" (ok.10 Stopni poniżej zera:P) w północnej części Wysp, maile rozesłane u GG w firmie z ostrzeżeniem o "wieeeeelkim" zagrożeniu jakie stanowią opady śniegu (serio!), sprawiły że lwią część dzisiejszego dnia spędziliśmy w kuchni. W planach mieliśmy zwiedzać i wybrać się m.in. do Greenwich na przejazd kolejką linową, ale pogoda zawiodła. Wilgotno, zimno, pochmurno i deszcz ze śniegiem! 

Szaleństwo zaczęło się zatem już wczoraj, od rozgrzewającej zupy porowej wg. przepisu Julie Child. GG już kiedyś raczył Rodzinkę tym cudem, w którym łyżka stała pionowo. Tym razem było lepiej. Mała modyfikacja, łyżka crème fraîche plus ciut "rzeżuchy" i wyszła całkiem zgrabna zupa krem.

Dzisiaj natomiast (znowu Julie Child:P) i pieczony kurczak z warzywami plus marchewkowe ciasto. Dzielne walczymy z zimą:) Zbroimy się.

Dobrej niedzieli!











 Maaaaaaaarchewka. Nie jadam marchwi, ale w weekendy mam dyspensę:P Postanowiłam z niej skorzystać w sposób kreatywny. Smakowałaby jeszcze lepiej z orzechami, bądź ziarnami dyni czy słonecznika, albo sosem czekoladowym.... ale pomysł ten przyszedł mi do głowy w czasie jedzenie pierwszego kawałka ciacha.




 Nasze podwórko. Stan na wczoraj.


Lady. Po swojej weekendowej porcji Sheby. Give me a five!









środa, 16 stycznia 2013

MasterChef Japan

W poniedziałek przybyły mi dwa punkty do geniuszu:P A to za sprawą mojej pierwszej w życiu lekcji gotowania. Tak, tak... lekcji gotowania. Takiej w jakiej zawsze chciałam wsiąść udział, a we Wrocławiu nie było gdzie i jak. Za to w Londynie jest tego baaaardzo dużo. Począwszy od kursów robienia hamburgerów, po lekcje pieczenia muffinek i artystyczną dekorację tortów. Dla początkujących i zawodowców. Wszystko, czego dusza zapragnie. Od kursów za kilkanaście funtów, do takich za 26 tysięcy (po takim to Gesslerowa mogłaby Wam z ręki jeść:P)
Ja też nie zaczęłam byle jak. Nie był to długaśny kurs, a hobbistyczna lekcja (na razie!) w "ośrodku"  Jamiego Olivera w Notting Hill. Po durszlaku, kilku przepastnych książkach, foremkach do galaretki, kieliszkach, itp.itd. sygnowanych przez JO pociągnęliśmy wątek (w UK gdzie człowiek nie popatrzy to JO, albo Gordon Ramsay :P). Piszę "ośrodku", gdyż nie wiem jak ten typ miejsca określić. Na jednym piętrze sklepik i szkoleniowa wyspa kuchenna plus miejsca dla kursantów,  a na drugim szkoleniowa wyspa kuchenna i kawiarenka:) Jedz, ucz się i kupuj. HiHi. Samego Jamiego oczywiście nie było- przy takiej ilości biznesów w samym Londynie musiałby posiadać dar nie bi- ale multilokacji. Miejsce pełne było rustykalnego stylu który prezentuje Jamie w swoich programach, uśmiechniętych ludzi i fajnego jedzonka. Szkoliłam się w zakresie kuchni japońskiej. Zasmakowałam w niej tutaj, a niestety moja znajomość sprowadzała się do sosu sojowego:) Teraz już więcej wiem i mam zamiar eksperymentować! Lekcja obejmowała przygotowanie kurczaka w sosie teriyaki, dipów i smażeniny (ekh to wszystko ma swoje japońskie nazwy, które tutaj pominę). Szatkowałam, mieszałam i próbowałam. Chlapiąc rozgrzanym olejem na współuczestników, gubiąc pałeczki i jak zawsze robiąc wszystko ostatnia:P
Atrakcja super. W przyjaznej atmosferze, ze szczegółowymi instrukcjami, w ciekawym towarzystwie i przy winie! Jestem z siebie bardzo dumna jedzonka wyglądało ślicznie i co najważniejsze, było jadalne! ekhm chociaż muszę popraktykować jedzenie pałeczkami.... bo najlepiej mi się je widelcem!





Nasze miejsce pracy

Sklepik









Rankiem padał śnieg. Niestety nie poleżał ani sekundy. Topił się od razu. Szkoda. Tylko Lady miała zabawę, polując przez szybę na płatki śniegu.


sobota, 12 stycznia 2013

Niespodzianka






Taaaaadaaaaa. Jeszcze kurczowo trzymam się świat. W całym Londynie choinki powystawiane na bruk (czekają bidulki na śmieciarkę), światełka i dekoracje pochowane. Świąteczna atmosfera legła tutaj w gruzach w święto Trzech Króli. Gdzieniegdzie majaczą nieliczne poświąteczne niedobitki. Na sklepowych półkach walentynkowe serduszka walczą o uwagę z wielkanocnymi kurczakami. A tutaj taka niespodzianka. Wpadłam w gigabajty zdjęć  z listopadowogrudniowego pobytu O&Ł. I znalazłam to, którego mi nie udało się zrobić, z powodu straaaasznego deszczyska, a bardzo chciałam Wam je pokazać. Covent Garden i kolejne drzewko. Choinka marzeń, a przy niej obszerne wyjaśnienie, iż prezentowane beczki są puste (to tak dla potencjalnych amatorów:P) Chociaż pewności nie mamy, gdyż nie spróbowałyśmy i ich nie obstukałyśmy, ani nawet nie wywierciłyśmy żadnej dziurki...

A wiecie, że Jack'a  robi się z kukurydzy? Ja nie wiedziałam:P


Fotka z duuuuuużym Rudolfem

czwartek, 10 stycznia 2013

Betonowe Śródziemie

Dzisiaj dużo pisania.
Dawno, dawno temu.... w szkole podstawowej, nauczycielka zaproponowała nam do wyboru jedną z trzech nadprogramowych lektur: Hobbita, jedną z książek o przygodach Pana Samochodzika i jedną opisującą przygody Tomka. Z zapałem pochłonęłam serie stworzone przez Szklarskiego i Nienackiego. Jedna zafascynowała mnie mieszanką historii, Londynu i podroży, a druga wydawała się idealnym kryminałem dla młodzieży. Powieść autorstwa Tolkiena liznęłam tyko. Nie przypadła mi wtedy do gustu. Upssss.
Kilka lat później w ręce wpadł mi Silmarillion, potem m.in. Władca Pierścieni, a Hobbit wciąż kojarzył mi się tylko i wyłącznie ze zniechęceniem...
Pojawiły się filmy Petera Jacksona. W połowie grudnia na ekrany angielskich kin wszedł kolejny - "Hobbit". Reklamy na autobusach, plakatach,  w gazetach... Po szesnastu latach, uznałam, że trzeba z moją niechęcią coś zrobić. Nie lubię oglądać ekranizacji powieści bez przeczytania oryginału, a na ten film bardzo chciałam pójść. I tak przymuszona przez GG zabrałam się do czytania. Ku mojemu zdziwieniu, poszło mi lekko (i przyjemnie:P). Ufff.
Nie jestem maniaczką czy specjalistką od prozy Tolkiena. Uwielbiam Silmarillion i cenię resztę. Podziwiam geniusz Tolkiena w tworzeniu historii Śródziemia "od podstaw", w oparciu o istniejące mitologie, epizody autobiograficzne czy starodawne języki, itd. Z największa przyjemnością przenoszę się w wykreowany przez niego świat.
Hollywoodzki "Hobbit" mnie nie zawiódł. Przydługie reklamy, piętnastominutowy trailer nowego Star Trek'a czy przyciężkie okulary na nosie. Ponaddwuipółgodzinny film. Warto było. Fabuła "lekko" zmodyfikowana- jakoś trzeba sobie radzić na rynku i za wszelką cenę nakręcić te trzy filmy:P Nie mam o to pretensji do reżysera. Wybaczę wstawki o Galadrieli i inne "wypadki przy pracy". Zaserwowano mi opowieść (oczywiście na przyzwoitym poziomie:P) o męstwie, przyjaźni, lojalności i honorze, ze szlachetnymi postaciami, humorem, pięknymi krajobrazami i cudna muzyką.  Nie dłużyło mi się - akcja raczej wartka, odprężyłam się i na chwilę zapomniałam, że siedzę w wielomilionowym mieście, w betonowej dzielnicy, w supernowoczesnym kinie, z moim własnym hobbitem:P  - GG wyjadającym w ekspresowym tempie M&Msy:P z mojej torebki.

Poza tym- u nas OK:)




sobota, 5 stycznia 2013

Poświąteczny relaks

Świąteczne zdjęcia jeszcze czekają na swoje miejsce na blogu, podobnie jak te z London Eye i Madame Tussaud.
Złapałam lenia i leniuchujemy we troje.Tak poświątecznie. Tylko Lady trochę tęskni za towarzystwem do brojenia. Użytkuję jej energię w inny sposób (wynagradzany oczywiście smakołykiem:))

Na londyńskich ulicach szara rzeczywistość. Ze sklepów poznikały bożonarodzeniowe dekoracje, a na półkach piętrzą się już stosy lukrowanych, kolorowych i nadziewanych czekoladowych jajek!   Pełno wyprzedaży, ale niestety nie natknęłam się jeszcze na te mityczne  -90% :P

Po ostatnim kęsie pysznego karczku, przywiezionego z Wrocławia, orzekliśmy, że trzeba znowu przyzwyczajać się do angielskich standardów. Zatem wczoraj wybraliśmy się z GG do pubu. Tak dla odmiany po polskich domowych frykasach. Zapragnęliśmy zjeść coś, co nie zawierałoby w sobie kapusty i grzybów:P Stanęło na burgerach i  krążkach cebuli. Pierwszy raz w życiu raczyłam się Peroni. Wiem, że być może to lekka przesada i faux pas, popijać włoskie piwo w angielskim pubie, ale nie było złe... naprawdę:P A co mi tam!





 GG korzysta ze swoich bożonarodzeniowych prezentów:P






To kiedy znowu jedziemy?







czwartek, 3 stycznia 2013

Noworoczna podróż Wrocław-Calais-Dover-Londyn

Witam w Nowym Roku!
Kochani, życzę Wam zdrowia, wszelkiego Dobra, Miłości i Pokoju!

My już z powrotem w Londynie. Spodziewałam się, że te kilkanaście dni  zleci, jak z bicza strzelił. I niewiele się pomyliłam:) Nie wróciliśmy bardziej wypoczęci, o nie... Ale na pewno - bardziej uśmiechnięci, najedzeni, ze zdjęciami i z zapasami mięska! Podróż lekką nie była, ale czego nie robi się dla Futra. Sama nie byłam w stanie uwierzyć, w to, co wczoraj wieczorem czułam. Po kilkunastu godzinach jazdy nie mogłam się doczekać kiedy dojedziemy w końcu na North End Road.
Futro całe i zdrowe i już "odfoszone" po drodze.
Dla tych co myślą, że zwariowaliśmy i chcieliśmy targać się z kotem autem po Europie, kilka słów wyjaśnienia. Uciążliwe przepisy GB, nie pozwalają na wwożenie kociaków i psiaków na teren Wysp w kabinie pasażerskiej samolotu. Pakowanie Futra do klatki, z "nadawaniem" jej w Wawie specjalnym samolotem cargo i odbieranie gdzieś w piątej strefie (po uprzednim rozdwojeniu się, aby zdążyć w Wawie na samolot pasażerski, a potem jeszcze dojechać 8km od Heathrow) tyż do prostych by nie należało.  Hotel dla zwierzaków nie wchodził w grę. Lady spędziła część życia w schronisku, i podejrzewam, iż rozróżnienie tych dwóch instytucji jest dla kociego móżdżku i serducha niemożliwe. Wyboru zatem nie mieliśmy. 
Nasze Futro  uwielbia jeździć samochodem. Dwugodzinne wyprawy do W-cha znosi rewelacyjnie. Przypięte pasami, śpi, wygląda przez okna i węszy jak tylko może. Natomiast podróż UK-PL lekko te upodobania zweryfikowała. Odcinek LondynWrocław Futro przesiedziało mi na kolanach, pomimo całkiem okazałego legowiska na tylnym siedzeniu. Tak miauczało i upominało się o towarzystwo, iż lekko naginając przepisy, funkcję pasów bezpieczeństwa pełniłam ja. 
W drodze powrotnej było już lepiej. Futro chyba już oswoiło się z tak długą trasą.
Wyruszyliśmy przed świtem. Taka pora wyjazdu ma niewątpliwy plus- widoki. Jazda nocą jest nudna, natomiast w dzień można podziwiać i poznawać mijane miejsca, a przede wszystkim "lokować" je na mapie. Zahaczyliśmy m.in. o Dortmund, Zagłębie Ruhry czy Antwerpię! Sam dystans wydaje się w dzień krótszy i zdecydowanie szybciej mija czas.
Futro relaksowało się i nawet połakomiło się na kilka kocich chrupek (poprzednim razem był dwudziestogodzinny strajk głodowy:P). Lekko zestresowało się tylko podróżą promem. Zgodnie z porzekadłem "do trzech razy sztuka". Dwa pierwsze "płynięcia" Futra przebiegły bezproblemowo. Trzecie poszargało lekko jego nerwy. Trafiliśmy na prom z odkrytym pokładem samochodowym, a z racji pierwszeństwa (pojazdy ze zwierzakami i inwalidami zajmują miejsca jako pierwsze) parkowaliśmy na samym dziobie. Ekhm wieczór wietrzny i deszczowy. Promem kołysało, wietrzysko szalało po autach i uruchamiało alarmy.  Futro samo w aucie (pasażerowie muszą opuścić samochody, a zwierzaki w nich pozostać:/),  przy skowyczącym wietrze. Prom sprawiał wrażenie reliktu lat 70-tych i świadka ówczesnych luksusowych rejsów. Nawet wyposażenie pozostało chyba to samo:P Poprzednio mieliśmy okazje płynąc ciut lepszymi i nowszymi. Szybko minęło nam rozbujane 90 minut, niestety Futro dopiero w domu odzyskało humor. 
Jesteśmy zatem na "starych śmieciach" i pozdrawiamy bardzo ciepło.
Kilka fotek z podróży:P


Londyn-Wrocław






Wrocław-Londyn
 

Gdzieś w Zagłębiu Ruhry





Promowa kawiarnia:P

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...