niedziela, 24 lutego 2013

Życie vs Śmierć. Brompton Cemetery

Weekend paskudny. Ciemne chmury i pojedyncze płatki śniegu plus przenikliwe zimno. Wybraliśmy się z GG na zakupy co by nie zmarznąć:P 
Ale mam asa w rękawie! Zdjęcia sprzed tygodnia. W zeszłą sobotę ciut się zachmurzyło, ale odwiedziliśmy Greenwich (relacja wkrótce!), za to cudna i słoneczna niedziela wynagrodziła nam wszystkie niedogodności dnia poprzedniego. Wybraliśmy się z GG na spacer w moje ulubione rejony - Chelsea&Kensington. Punkt obowiązkowy - najbliższa nam ostoja zieleni, Cmentarz Brompton (Brompton Cemetery), wbity pomiędzy stylowe budynki, ruchliwą ulicę, stację metra i stadion.
Niesamowite miejsce. Utworzony w 1840 roku, w latach 1959-1996 zamknięty dla pochówków, dziś funkcjonujący z czynny malutkim polem urnowym. Zaprojektowany tak, aby sprawiać wrażenie ogromnej katedry na świeżym powietrzu (tutaj wyczytałam, że inspirowano się Placem św.Piotra w Rzymie). Odbiegający bardzo od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie mówię, czy dobrze, czy źle. Inaczej. Jest pogodniejszy, jeżeli można użyć tego słowa w odniesieniu do takiego miejsca. Bardziej zielony, mniej przygnębiający. Ze względu na swoje położenie i urok stanowi dość popularne miejsc wśród spacerowiczów (nawet z psami:)), biegaczy czy osób które najzwyczajniej w świecie chcą sobie skrócić drogę z Fulham Road na Old Brompton Road. Wywarł na mnie niesamowite wrażenie.
Zarośnięte bluszczem, zniszczone przez czas stuletnie płyty czy krzyże, sporadyczne wiązanki czy znicze. Miałam odczucie, że Anglicy ciut inaczej pamiętają o zmarłych, niż my mamy to w swojej tradycji. Z drugiej strony, większość nagrobków datowanych jest na przełom XIX/XX wieku, kto wie co dzieje się z potomkami pochowanych tutaj osób. Być może dlatego tak mało zauważalnych oznak pamięci i troski o doczesne miejsce spoczynku bliskich.
Mnogość nagrobków, ich lokalizacja- niemal jeden na drugim, wizualizuje jak ogromnym miastem był i jest Londyn. Różnorodność nazwisk (Polskich również nie brakuje. Tutaj pochowany został m.in. Premier RP na uchodźstwie Tomasz Arciszewski) i narodowości potęguje ten fakt. Daty wyryte na kamieniu uświadamiają, że jesteśmy na tym świecie tylko na chwilę. Przed nami byli inni ludzie i inni będą po nas. 
Wszechobecne ptaki, wiewiórki a nawet lisy, które mają tutaj swoje nory. Niesamowite miejsce. Pomiędzy grobowcami, płytami, posągami aniołów, bluszczem i kwiatami. W sąsiedztwie Stamford Bridge i przy śpiewach kibiców (o czym przekonaliśmy się na własne uszy:P).

Mogliście oglądać Brompton Cemetary na kinowym ekranie, w filmach takich jak Sherlock Holmes czy Marzyciel.

I tak pomimo pięknej pogody, wiewiórek i przebiśniegów zrobiło się refleksyjnie. Rzeczywistość jednakże szybko upomniała się o nas i zostaliśmy "zalani" tłumem niebieskich kibiców wracających przez cmentarz z meczu:)















































Stamford Bridge w tle












Humorystyczny akcent. Tak na rozładowanie atmosfery.

piątek, 22 lutego 2013

Dobry początek

Tak na dobry początek weekendu! Idzie wiosna! Przy tutejszych zielonych trawnikach i znikomej ilości śniegu, szarość nie doskwiera mi tak bardzo jak to bywało w Polsce. Zima tylko ze śniegiem. Inaczej się buntuję. Ostatnio pogoda rozpieściła nas troszkę po to, aby znowu zafundować nam plus 3. Aaaaaaaa....





niedziela, 17 lutego 2013

Purrfect Niedziela

Dzisiaj nasze Futro ma święto! Z okazji Międzynarodowego Dnia Kota, wszystkim Mruczkom pełnych misek i oddanych ludzi. Święto nie tylko tych domowych, ale schroniskowych, bezdomnych, głodnych, kalekich czy krzywdzonych kocich nieszczęść. Jako istoty dysponujące rozumem i nadrzędne wobec zwierząt jesteśmy odpowiedzialni za każde z nich. Dzikie, oswojone, własne czy bezpańskie.
Nie wszystkie wygrały los na loterii i dobre życie.


Lena

 Boluś

 Bunia

 Gianluigi vel Miluś

 Lady




 Nasz egzemplarz jest uszkodzony. Zezuje przy ziewaniu:P

sobota, 16 lutego 2013

Ostatki

Zabiegany tydzień. Kolejny. Bratam się z angielskimi dziećmi. Na razie wrażenia pozytywne. Pogoda nie dopisywała, a w związku z tym nastroje również  nie. Dzisiaj wybraliśmy się na małą wycieczkę (znowu Greenwich- gdzie nic nie maaaaaaaa:P), i pomimo tego, że słonko próbowało przebijać się przez chmury, a słupek rtęci wskazywał długo niewidziane osiem stopni, ciężko było mówić o wiosennym nastroju:)

Za nami już Naleśnikowy Wtorek, Środa Popielcowa i czwartkowe Walentynki:) Tak. My mamy Tłusty Czwartek, a Anglicy Naleśnikowy Wtorek:) Po zeszłotygodniowych pączusiach, miałam już dość smażeniny, wiec odpuściłam sobie naleśniki. A że  chcieliśmy z pompą pożegnać karnawał, poszliśmy do pubu, na jedzonko i na miecz. Pooglądaliśmy stetryczałego Anelkę, Buffona w amarantowej koszulinie,  wypiliśmy piwko i zjedliśmy ostatniego burgera przed Wielkim Postem.

W środę wybraliśmy się do katedry, gdzie zostalismy oznaczeni krzyżem. Tak. Ogromnym krzyżem na czole. Od razu przypomniało mi się "Sto lat samotności" Marquez'a. Było cudnie:) Inaczej niż u nas, gdzie starsze panie nawet beretów nie ściągają. Teraz czekamy Wielkiej Nocy.

Złapałam się ostatnio na myśli, ze coraz bardziej lubię to miasto i że ciężko mi będzie bez niego. Ojej. Wariuję...



Wnętrze Katedry Westminsterskiej





piątek, 8 lutego 2013

Tłustoczwartkowanie

Dopiero wróciliśmy z GG z Greenwich. Tłustoczwartkowy wieczór spędziliśmy na koncercie finalistów brytyjskiego X-Factora. Nie pytajcie jak się na nim znaleźliśmy. Wśród tłumów piszczących trzynastek i szalejących pięćdziesiątek:P było miło. I tyle.

Polskiego świeżego pączka, ze świecą w Londynie szukać. Te w polskim sklepie leżakują już od tygodnia. Zabrałam się wieczorkiem we środę do roboty, zadając sobie pytanie jak smażyć aby się nie poparzyć, co w moim przypadku jest niemal pewne. Udało się! Bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu, nio może nie licząc potwornego zapachu stopionego smalcu (ekhm zeszłoroczne, robione na oleju nie umywają się do tych "smalcowych":P). Moje drugie pączusie w życiu, wyszły cudne. Nie tak cudne jak domowe-tatowe, ale nie będę tutaj wybrzydzać.

We wtorek, pierwszy raz od bardzo bardzo dawna, myślę, ze minęło jakieś siedem lat, jadłam jagnięcinę. Tak w przypływie znudzenia drobiem. W UK jest to bardzo popularny i szeroko dostępny rodzaj mięska. Pomimo tego, jakoś nie miałam odwagi po niego sięgnąć. Zapomniałam już jak bardzo aromatyczna jest jagnięcina. Niesamowita. Pyszna.















wtorek, 5 lutego 2013

Jedna z moich najdłuższych przerw w prowadzeniu bloga.
Wybuchowa mieszanka choroby i zajęć z angielskiego zrobiła swoje i nie miałam siły patrzeć na komputer. W przeciągu ostatnich dwóch tygodni osiągnęłam to, czego nie udało mi się dokonać w ciągu pięciu lat pracy w przedszkolu. Zachorowałam na amen. Z gorączką, z całkowitym brakiem głosu i niechęcią do ruszania jakąkolwiek częścią ciała. Chyba mi odporność spadła:P nie musiałam jak co roku walczyć z "maluchowymi" zielonymi glutami, zapaleniami płuc czy wietrzna ospą. Zawsze się trzymałam jak długo tylko mogłam. Szłam do pracy. Max. trzy dni zwolnienia.
A tutaj, zero prychających pięciolatków i  i najzwyczajniej w świecie mój organizm pofolgował sobie i padł:). A zajęcia z angielskiego? Bardzo ciekawe doświadczenie:) Osiemdziesiąt procent grupy stanowią zakatarzeni Włosi, plus Brazylijczyk i dwóch Słowaków. Wesoło. Włosi żyją swoim życiem i swoim pojęciem angielskiego. Własną wymową i słownictwem. Ze Słowakami rozkładamy ich na łopatki:) Bardzo się cieszę, że mam z kim ćwiczeniowo pogadać, co było doskonałym pomysłem, zwłaszcza po przerwie świątecznej :)

A z innych spraw. Choróbsko cieniem położyło się na naszej turystyce pubowej.  W sobotę GG miał zamiar wreszcie zabrać kolegów do naszego ulubionego pubu The Goose, a tu na pół godziny przed spotkaniem okazało się, że lokal zarezerwowany na prywatną imprezę. I tak przeciągnęliśmy chłopaków po naszej ulicy, okolicy, dzielnicy, aby wylądować w Hammermisth na burgerach. 
Zadowoleni. I to najważniejsze.

Zdjęcia z wcześniejszego wypadu się do Bayswater (okolica Kensington Palace) na kręgle. Skończyło się na niezaplanowanym zwiedzaniu pubów.....wrrrr ale było bardzo sympatycznie.











W jednym z pubów dorwaliśmy Scrabble. Z braku polskich znaków, graliśmy po angielsku. Byle dziesięciolatek rozniósłby nas w pył. Ekhm....ale to wszystko wina wybrakowanych płytek i tylko jednego "s".





 Powrót GG do domu, przez ulubiona knajpkę z tajskim jedzeniem:)












Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...