niedziela, 30 września 2012

Intensywny i smakowity .... weekend

Cały ostatni tydzień zajęło nam (podejrzewam, że bardziej MI) dojście do siebie po weekendowych eskapadach. Co ja poradzę, ze z dziesiątek mrożonych londyńskich jogurtów najlepiej smakuje ten we Wrocławiu :P, i że żadne angielskie piwo nie jest tak dobre, jak najzwyklejsza Perła wypita w dobrym towarzystwie.

Znacie piątkowy przypływ energii? Nie wiem jak Wy, ale ja tak mam, że w piątek mogę robić wszystko...sprzątać, gotować, bawić się po zakończonym tygodniu w pracy, aby natomiast w poniedziałek konać (bynajmniej nie od tej zabawy:P) i być wyzutym z jakiejkolwiek chęci działania. I nawet teraz, kiedy obowiązki zawodowe zelżały, nawyk piątkowego szaleństwa pozostał. Zatem weekend intensywny. Wow, i GG jutro do pracy pójdzie zmęczony i objedzony:)

16.30 - koniec pracy GG. Na pierwszy ogień piątkowego zwiedzania poszedł uroczy skandynawski kawiarnio-sklepik. Wypatrzyłam już go wcześniej, z Wrocławia i GG dzielnie dostarczał mi norweskich delikatesów z Londynu (kto by pomyślał). Pierwsza wizyta i obkupiłam się w "tojestmikonieczniepotrzebne". Zaczęliśmy weekendowy odpoczynek przy pysznym bananowym cieście ze śmietanowym toppingiem, a nabyte kalorie spaliliśmy (w tłumie) na Oxford Street. Tak kluczyliśmy, że na kolację trafiliśmy do tajskiej noodle knajpki, gdzie w udziale przypadła mi potrawa, o której zapamiętałam tyle, że w tytule miała "malezyjskie" i "owoce morza", a wszystko hojnie skąpane w sosie sojowym. Widelec mi w ręce zadrżał, ale jedzonko okazało się naprawdę pyszne, sycące i miało duuuuużo krewetek. Do kompletu napój bananowo-kokosowy! Spacerując (zaglądając jeszcze w parę miejsc), doturlaliśmy się jakoś do domu.
Sobota słoneczna, a pomimo to leniwa. Osiedlowe zakupy zabrały nam jakieś dwie godzinki. Wiecie, wybieranie śliwek i takie tam inne. GG poszalał w kuchni (wreszcie!). Wyrwaliśmy się na spacer i do centrum, poszukać jakiegoś przyodziewku dla GG. Pierwszy raz tej jesieni (pomimo słonka), pożałowałam że nie mam czapy na głowie- uszy przemarzły.... no cóż....już październik!
Niedziela leniwa. Przyzwoite (norweskie!) śniadanie. Długi spacer na nabrzeże. Książka. Pieczenie szwedzkich bułeczek. Weekend przeleciał.

Odniesiecie wrażenie, że nie ma być czym zmęczonym:) No cóż, jak się do wszystkiego podchodzi z nastawieniem intensywnego odbioru, to jednak można:P















Malezyjskie cośtam. Pyszne! Ale miejsca tak mało, że obiektyw podczas robienia tego zdjęcia moczony w sosie sojowym prawie.
 




GG szaleje w kuchni!

Nieprzejedzone śniadanie w stylu norweskiego deseru:P

 Cynamonowe szwedzkie bułeczki :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...