W Londku zaczęło padać i jest zimno! Raz słońce, raz deszcz. Ale od początku:)
Środa. Wyłączone z ruchu ulice. Kolejki w fast-foodach i pubach. Niebieskie tłum wszędzie. Tak wyglądała nasza okolica przez meczem Chelsea-Juventus. My siedzieliśmy w pubie (po dwóch godzinach polowania na miejsce- serio!!!), przed pycha skrzydełkami i cydrem, i staraliśmy się jak najbardziej nie wystawać ponad tłum fanatyków Chelsea. Cichutko kibicując Juventusowi (chociaż bez Del Piero to już inne Juve).
a gdzie moja walizka?!?!?!?!
Poniedziałek. Mgła i deszcz od samego rana. Ale na szczęście mamy zapasy...
Popularny i wszechobecny tutaj chleb (tostowy i słodki) nijak pasował do delikatesów jakie przywieźliśmy. Chcąc uchronić się od niewyobrażalnego marnotrawstwa smaku i nie mając w najbliższej okolicy szans na znalezienie bardziej nam znajomego zastępnika, nie zastanawiając się długo wygrzebałam drożdże i mąkę:P
Dla futra weekendowa rozłąka, była pierwszą od momentu pojawienia się u nas. Dzień w dzień, zawsze z nami. Nagle trzy dni przerwy.... Nie zaszczyciła obecnością swego Opiekuna. Udawała, że jej nie ma i wyjadała wszystko z miseczki, jak już wyszedł. W poniedziałek rozmiałkała się niesamowicie, ganiąc nas za to że ją zostawiliśmy:P Za to teraz- wszędzie nam towarzyszy i jest milusińska jak nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz