poniedziałek, 5 listopada 2012

Dobre bo włoskie!

Zaniedbałam ostatnio jedzenie. Nie to, żebym nie jadła. Zaniedbałam wzmianki o tej czynności/przyjemności/konieczności. Tak się złożyło, że niczego ciekawego nie doświadczyliśmy ostatnio w tej materii. Te same miejsca, podobne menu. Zaniedbaliśmy się. Zniechęcenie moje było skutkiem dwóch nieudanych degustacji. 
Numer jeden. Wybraliśmy się z GG i jego znajomymi do włoskiej knajpki. Po trzech miesiącach stronienia od kuchni śródziemnomorskiej, zwyczajnie zatęskniliśmy. Zatem, panowie zarezerwowali stolik i tak czekaliśmy na TEN dzień. Ekhm .... pizza z dynią, pizza polana śmietaną, pizza z ziemniakami... tak, ta ostatnia pobiła wszystkie inne. Stara dobra rukola, oliwa i prosciutto jako przystawka ratowały sprawę. Zjedliśmy, zapłaciliśmy i zdecydowaliśmy, że żadna z naszych licznych nóg nie postanie w tym lokalu nigdy więcej.
Numer dwa. Tym razem kameralna porażka kulinarna. Zachęceni wcześniejszym smakowitym doświadczeniem kuchni japońskiej i tajskiej, wybraliśmy się do restauracji tajwańskiej, jakieś 50 metrów od naszego domku. Już od samego progu czułam się nieswojo. Jak Guliwer w krainie karzełków.  Pierwszy raz w życiu trzymałam w ręce menu, z którego żadna potrawa nie wyglądała mi na smakowitą. GG miał odmienne zdanie i iskierki w oczach, zatem zostaliśmy. Drogą kompromisu zamówiłam zupę. Brązowy kisiel o smaku octu winnego wymieszanego z sosem sojowym, z pływającymi białymi skrzepami czegoś. Ekspresowa kolacja trwała 30minut, razem z oczekiwaniem na zamówienie. 
Od tamtego czasu zdarzył się tylko malutki burger w pubie i koniec. Kondycja mojego żołądka wymagała zwolnienia tempa. Rozwinęłam zatem swoje zdolności kulinarne. Pierwszy raz w życiu zrobiłam pierogi i bigos! Pękam z dumy, gdyż wbrew moim obawom smakowały tak, jak miały smakować (a przyzwyczajona byłam do tych na najwyższym poziomie:P). Już na samo wspomnienie, jest mi lepiej.
We czwartek, w ramach świętowania, postanowiliśmy odnowić nasz zwyczaj kulinarnego zwiedzania i wybraliśmy się do SPRAWDZONEJ włoskiej knajpki. Kolacje połączyliśmy ze spacerem po okolicy w której mieści się lokal - Covent Garden. Zrezygnowaliśmy z pizzy (Niesłusznie! Nie podawano jej tutaj z marchewką.) i wybraliśmy to co brzmiało najbardziej "egzotycznie" jak na kuchnię włoską. Tym razem smacznie. Może dlatego że 3/4 obsługi lokalu to Polacy, a wszystkiego doglądał biegający po całej sali Włoch.
(GG nie pozwolił mi zamieścić zdjęcia siebie i swojej owieczki. Są za to moje krewetki i takie tam inne cuda. Obłędnie przyprawione i bardzo zjadliwe.


Tak. To jest choinka. Pierwsza żywa choinka.Covent Garden.

 Opera












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...